Przejdź do głównej zawartości

Gdzie czai się iluzja? O powieści "Złuda" Irminy Kosmali.

Ostatnia ramka obrazu była pusta. Ewa podeszła bliżej i wtedy zobaczyła w niej swoje odbicie. Przeraziła się, bo ujrzała prawdę. Szybko zamknęła oczy. Ekspozycja ludzkich nieautentycznych twarzy ze swoją w tle przygnębiła dziewczynę. (...)

- Maska to nasz amulet – szepnął zza jej pleców Apejron, a Ewa zmrużyła oczy. – To nasza najlepsza zbroja, hełm, przyłbica. Codziennie skrzętnie zakrywa prawdę o nas, o naszych uczuciach i intencjach.

                                                               ~ Irmina Kosmala


Irmina Kosmala przysłała mi swoją debiutancką książkę „Złuda”. Kiedy przeczytałam opis, zaintrygowała mnie. Pochłonęłam ją w dwa wieczory. Czy było warto?


OPIS: Pewnej listopadowej nocy tajemnicza kobieta prosi kapłana, by ją wyspowiadał. Zaskoczony nagłym wtargnięciem nieznajomej do pustego kościoła duchowny zgadza się, gdy dociera do niego, że popełniła jeden z najcięższych grzechów. Spowiedź kobiety przeradza się z czasem w dramatyczną opowieść. Po przywołaniu kolejnych wypadków z jej życia, kapłan domyśla się, że wybrała go nieprzypadkowo, pragnąc uzyskać odpowiedź na pytanie o niezawinioną winę. Okazuje się jednak, że nie tylko bohaterka Ewa skrywa tajemnicę...




Właśnie tego szukam w literaturze – bezwzględnej szczerości. Oczywiście autor może ją przedstawić rozmaicie – Irmina Kosmala wybrała sposób zawoalowany, ukazując najważniejsze prawdy oraz wątpliwości oczami głównej bohaterki – Ewy.

Dziewczyna zjawia się nocą w świątyni, by odbyć spowiedź. Rozmowa z duchownym służy jako oczyszczenie, ale również ma dać odpowiedź na nurtujące Ewę pytania. Poza tym spowiednik nie został przez bohaterkę wybrany przypadkowo. Zaczyna opowiadać mu o swoim życiu, miłościach i rozczarowaniach. Wtedy dowiadujemy się jak wiele ją z nim łączy.

Akcji momentami towarzyszy wrażenie iluzji, nie wiem, czy Irmina Kosmala celowo, czy też nieświadomie zbudowała taki nastrój – dość, że zrobiła to po mistrzowsku, zupełnie nie spodziewałam się takiego wyczucia w debiucie. A im dalej, tym bardziej wrażenie się pogłębia, prowadząc ostatecznie do wniosku, że tytułowa złuda czyhała na czytelnika od samego początku.

Co tu kryć – lubię bohaterów, którzy mają ogrom wad, Irmina Kosmala chyba też. Ewa została wykreowana świetnie, a przy okazji bardzo wiarygodnie. Jest zagubiona, a jednocześnie silna, egoistyczna, ale pomocna i bardzo, bardzo wrażliwa. Nie umie darować sobie tego, że oddała chorą babcię do ośrodka, wielokrotnie wspomina o własnej winie.

Ewa nie może się pogodzić z wieloma rzeczami, szuka odpowiedzi na wykładach filozoficznych. To właśnie tam poznaje cenionego wykładowcę, który pomaga jej zawalczyć o siebie. Jednak ostatecznie to bohaterka musi uporać się z własnymi demonami oraz znaleźć prawdę. Trzeba przyznać, że bywa podatna na różne wpływy, na przykład na wpływ toksycznego męża, zabraniającego jej się rozwijać. Być może jednak to tylko wygodna wymówka, by zrezygnować z pragnień oraz poznania? Być może Ewa czuje się dobrze w swoim narastającym bólu?

Poza świetnie poprowadzoną akcją książka oferuje rzadko spotykane przemyślenia filozoficzne, więc idealnie przypasuje miłośnikom intelektualnych podróży.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przed pisaniem

Przygotowując „Anitę”, byłam nieświadoma tego, że pisarstwo to coś więcej, niż sam akt tworzenia. Właściwie z wielu rzeczy nie zdawałam sobie sprawy. Jedna z nich wydaje się szczególnie ważna i niedoceniana. RESEARCH Na czym właściwie polega? To coś więcej, niż prowadzenie dokumentacji i siedzenie w archiwach. Przygotowanie do pisania jest niezbędne, by zrozumieć temat. Po opublikowaniu "Anity" zajęłam się powieścią historyczną, więc wiedziałam, że muszę sięgnąć do wielu źródeł. Dziesiątki książek naukowych, poezja, proza. Jednak to nie wystarczy. Tak naprawdę chodzi o to, by zanurzyć się w tworzonym świecie. By zrozumieć. Umieć myśleć jak bohaterowie, zastanawiać się nad ich decyzjami i tworzyć mądrze. Bez przygotowania nie ma dobrej powieści. Choćby dlatego, że łatwo wyłożyć się na podstawowych kwestiach. A jeśli nie rozumiemy podstaw, dalej będzie tylko gorzej. CO TRZEBA ZROBIĆ? Wszystko, co przybliży nas do poznania tematu. Jeśli piszemy o jakimś miejscu,

Żelich czy Żelichowski? Jak naprawdę nazywał się Wiesio?

Jeśli czytaliście powieść „Pod złą gwiazdą”, mogło Wam się wydać nieco dziwne, że nadałam mieszczańskiej rodzinie nazwisko szlacheckie – zakończone na –ski. Jednak w książce występuje wzmianka o tym, że sąsiedzi Sobótków naprawdę nazywali się Żelichami, a jedynie kazali się mianować Żelichowskimi. Dlaczego? W XVII wieku polska szlachta masowo nadawała sobie do nazwiska końcówkę – ski. Oczywiście to nie była reguła, po prostu moda. A możni wyłapywali z prędkością światła wszystko, co mogło podkreślić ich status społeczny. 👀 Zresztą nie tylko oni. Do mieszczan dochodziły nowinki, choć z dużym opóźnieniem. Oni też chcieli uchodzić za lepszych, bogatszych i bardziej wpływowych. Zaczynali zwracać się do siebie na podobieństwo szlachty, przejmowali zwyczaj podawania czarnej polewki. Podobnie traktowali kwestię nazwiska. Sąsiedzi Sobótków – Żelichowie – kazali się nazywać Żelichowskimi, żeby uchodzić za lepiej urodzonych oraz możniejszch. W Łodzi naprawdę istniał ród Drewno (rodzina o