Przejdź do głównej zawartości

Kim jest mój czytelnik?


Dziś niecodzienny wpis. Nie będzie związany z fabułą powieści, tylko z relacją między autorem a czytelnikami.

GRUPA DOCELOWA - KTO KOGO WYBIERA?
Ostatecznie czy autor wybiera grupę, do której trafi książka? Czy może to utwór sam narzuca autorowi odbiorców? Czy jest w tym pewnego rodzaju przymus, który stawia pisarza pod ścianą? Pierwsze pytanie, zadane przeze mnie w dzisiejszym wpisie, może wydawać się banalne. Oczywiście, że to autor decyduje o grupie docelowej. Jeśli piszemy książkę dla dzieci, to przecież z góry wiemy kto będzie ją czytał.
Postawione pytanie może okazać się jednak trudniejsze, gdy weźmiemy pod uwagę inne czynniki. Zastanawiające jest to, dlaczego decydujemy się napisać taką, a nie inną książkę. Co nami kieruje? Czy nie odbiorcy? A więc być może to oni (czyli nasza grupa docelowa) mają wpływ na to, co piszemy. Okej, gdybym miała odnieść to do "Anity", ten pomysł prawdopodobnie szybko by spłonął. Mogę oczywiście odnieść powieść do wszystkiego, co mnie kiedykolwiek otaczało (bodźce, emocje, kształty, doznania, wiedza, itp.), ale byłaby to koncepcja naciągana i podparta jedynie psychoanalizą. A można ją odnieść do każdego utworu i do wszystkiego, co kiedykolwiek powstało. Poza tym psychoanaliza w rękach kompletnego laika może okazać się szkodliwa.

AUTOR WYBIERA GRUPĘ DOCELOWĄ
Jeśli autor wybiera grupę, to na jakiej zasadzie to robi? Kiedyś, gdy pisałam jeszcze do szuflady, w kręgu moich zainteresowań były kryminały (choć zbyt chętnie ich nie czytałam, raczej pisałam). W życiu bym wtedy nie pomyślała, że wydam romans sensacyjny. Wybór grupy docelowej nastąpił u mnie dość późno, w zasadzie dopiero wtedy, gdy wydawnictwa prosiły mnie o jej określenie. Gdybym wybierała typ czytelnika świadomie, to zrobiłabym to od razu, w trakcie tworzenia szkieletu utworu. Tak się jednak nie stało (nie stało się tak również w przypadku książki, którą teraz piszę). Takie "sobiepisanie" odcina się niejako od odbiorcy, a przypomina sobie o nim bardzo późno. Jest to chyba dość egoistyczne prawo twórcy, który może (ale nie musi) postępować w ten sposób. Na pewno jednak wielu autorów wybiera grupę docelową świadomie, co jest rozsądne (z ekonomicznego punktu widzenia). Jeśli jesteś wędkarzem i piszesz poradnik o tym, jak łowić ryby, zdecydowanie grupa docelowa określa się sama. Wiesz wtedy, że twoją książką zainteresują się ludzie związani z wędkarstwem, co daje pewną podstawę i motywację do tworzenia. Ogólnie myślę, że im wcześniej ustali się "typ czytelnika", tym lepiej. Choć sama tego nie robię, również w przypadku pisania dramatów. Ale tu sprawa ma się nieco inaczej.

UTWÓR WYBIERA GRUPĘ DOCELOWĄ
Chyba czasem tak jest. To proces skomplikowany i zawsze połączony z autorem, ale jednocześnie wierzę, że utwór może być na tyle autonomiczny, by wybrać czytelnika. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że "Anita" tak zrobiła. Oczywiście byłoby to niemożliwe bez mojej ingerencji, ale owa ingerencja była jedynie finalnym, kosmetycznym zabiegiem, ostatecznym przypieczętowaniem. Czasem mam wrażenie, że "Anita" jest ode mnie oderwana i żyje własnym życiem. Wcale nie ma w niej ogromnej ilości mnie. Została stworzona przeze mnie, ale świetnie radzi sobie beze mnie. Właśnie takie spojrzenie na "Anitę" prowokuje mnie do zadania pytania o to, czy czasem powieść nie wybrała sobie czytelnika sama, z pomocą moich rąk i podświadomości. Jest to oczywiście pytanie ryzykowne i łączy się z kwestią świadomości pisarza (a konkretniej, na ile autor utworu pisze świadomie, a na ile podświadomie). Niemniej jednak chyba warto dać tekstowi głos, skoro sam autor mu tego głosu nie zabiera. "Anita" jest inna, niż ja i chyba to skłania mnie do tych przemyśleń. Gdyby przyjąć za pewnik, że powieść PRAWIE sama wybrała sobie czytelnika, trzeba by rozpatrzyć jeszcze jedną niebezpieczną kwestię: na ile wybrała sobie również autora.
Tu wkraczamy w sprawy czysto techniczne. Bo jakkolwiek możemy mówić o pisaniu, że to sztuka, musimy pamiętać, że to też rzemiosło. Możemy pisać w sposób uporządkowany (z gotowym konspektem, z planem, z każdym podpunktem), a możemy dać klawiaturze wolne pole. Który sposób jest lepszy? Tego nie wolno rozstrzygać. Można jedynie pytać w tym przypadku o świadome i podświadome pisanie. Czy jest to skrupulatne wypełnianie swojego planu, czy podążanie za intuicyjnym strumieniem.

ODBIORCA DETERMINUJE WYBÓR AUTORA/ UTWÓR
To chyba najgorszy z możliwych scenariuszy, zakładający pewne uzależnienie od odbiorcy. Każdy pisarz powinien pamiętać o jednej rzeczy: nie można tworzyć czegoś w więzieniu, w którym zamiast krat, wyjście blokują inni ludzie. To, co tworzymy ma nas cieszyć! Jeśli coś lubimy i tworzymy powieść, to możemy sobie wybrać grupę docelową. Jeśli jednak nie lubilibyśmy czegoś, a musielibyśmy stworzyć o tym książkę, to nie ma co się łudzić - nie wyjdzie. A jestem przekonana, że istnieją ludzie piszący po to, by udowodnić coś innym.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przed pisaniem

Przygotowując „Anitę”, byłam nieświadoma tego, że pisarstwo to coś więcej, niż sam akt tworzenia. Właściwie z wielu rzeczy nie zdawałam sobie sprawy. Jedna z nich wydaje się szczególnie ważna i niedoceniana. RESEARCH Na czym właściwie polega? To coś więcej, niż prowadzenie dokumentacji i siedzenie w archiwach. Przygotowanie do pisania jest niezbędne, by zrozumieć temat. Po opublikowaniu "Anity" zajęłam się powieścią historyczną, więc wiedziałam, że muszę sięgnąć do wielu źródeł. Dziesiątki książek naukowych, poezja, proza. Jednak to nie wystarczy. Tak naprawdę chodzi o to, by zanurzyć się w tworzonym świecie. By zrozumieć. Umieć myśleć jak bohaterowie, zastanawiać się nad ich decyzjami i tworzyć mądrze. Bez przygotowania nie ma dobrej powieści. Choćby dlatego, że łatwo wyłożyć się na podstawowych kwestiach. A jeśli nie rozumiemy podstaw, dalej będzie tylko gorzej. CO TRZEBA ZROBIĆ? Wszystko, co przybliży nas do poznania tematu. Jeśli piszemy o jakimś miejscu,

Żelich czy Żelichowski? Jak naprawdę nazywał się Wiesio?

Jeśli czytaliście powieść „Pod złą gwiazdą”, mogło Wam się wydać nieco dziwne, że nadałam mieszczańskiej rodzinie nazwisko szlacheckie – zakończone na –ski. Jednak w książce występuje wzmianka o tym, że sąsiedzi Sobótków naprawdę nazywali się Żelichami, a jedynie kazali się mianować Żelichowskimi. Dlaczego? W XVII wieku polska szlachta masowo nadawała sobie do nazwiska końcówkę – ski. Oczywiście to nie była reguła, po prostu moda. A możni wyłapywali z prędkością światła wszystko, co mogło podkreślić ich status społeczny. 👀 Zresztą nie tylko oni. Do mieszczan dochodziły nowinki, choć z dużym opóźnieniem. Oni też chcieli uchodzić za lepszych, bogatszych i bardziej wpływowych. Zaczynali zwracać się do siebie na podobieństwo szlachty, przejmowali zwyczaj podawania czarnej polewki. Podobnie traktowali kwestię nazwiska. Sąsiedzi Sobótków – Żelichowie – kazali się nazywać Żelichowskimi, żeby uchodzić za lepiej urodzonych oraz możniejszch. W Łodzi naprawdę istniał ród Drewno (rodzina o

Gdzie czai się iluzja? O powieści "Złuda" Irminy Kosmali.

Ostatnia ramka obrazu była pusta. Ewa podeszła bliżej i wtedy zobaczyła w niej swoje odbicie. Przeraziła się, bo ujrzała prawdę. Szybko zamknęła oczy. Ekspozycja ludzkich nieautentycznych twarzy ze swoją w tle przygnębiła dziewczynę. (...) - Maska to nasz amulet – szepnął zza jej pleców Apejron, a Ewa zmrużyła oczy. – To nasza najlepsza zbroja, hełm, przyłbica. Codziennie skrzętnie zakrywa prawdę o nas, o naszych uczuciach i intencjach.                                                                               ~ Irmina Kosmala Irmina Kosmala przysłała mi swoją debiutancką książkę „Złuda”. Kiedy przeczytałam opis, zaintrygowała mnie. Pochłonęłam ją w dwa wieczory. Czy było warto? OPIS:  Pewnej listopadowej nocy tajemnicza kobieta prosi kapłana, by ją wyspowiadał. Zaskoczony nagłym wtargnięciem nieznajomej do pustego kościoła duchowny zgadza się, gdy dociera do niego, że popełniła jeden z najcięższych grzechów. Spowiedź kobiety przeradza się z czasem w dramatyczną opowieść. Po przyw