Orkiestra wybiła na tango. Odsuwano się od stołów, ale
płomienie to żywioł, nie da się ich ujarzmić krzykami. Dwie osoby stały nieruchomo –
kobieta i mężczyzna. Spojrzeli na siebie i płonęli w tej pożodze, choć chciano
ich odsuwać i ratować.
Żar wzbił do góry, a ciemny dym spowił obie
sylwetki. Ku sobie, czym prędzej! Muzyka wciąż grała. Wzdychano ze zgryzoty, widząc płonącą suknię i napoczęty surdut. Ale para nieznajomych nic sobie z
tego nie robiła.
- Zatańczy pan ze mną ostatnie tango? – zapytała dama.
- Z przyjemnością – odparł i skłonił się niedbale.
I
chociaż płomienie dosięgały ich bioder, nie liczyła się przyszłość. Nie
liczył się popiół. Dama ujęła smukłą rękę i przytrzymała ją mocniej, bo gorąco
uderzyło w jej policzki i całą twarz spowiła czerwień. Dżentelmen też pochwycił
ją mocno, trzymając płonącą talię. Wyszli na parkiet jako jedyna para.
Przyglądano się im to z zachwytem, to z politowaniem, czasem z pogardą. Bo
ludzie mają to do siebie, że są różni.

A on myślał tak: „Pożeram wzrokiem ośmieloną kotkę. Ona
wije się w płomieniach, wiruje razem ze mną. Skrada się i odchodzi. Czuję na
szyi jej trwożny oddech. Płomienie muskają moje boki, a ja się wiję. Wcale nie
z bólu, lecz z rozkoszy. Bo nie ma większej boskości, niż ta i nie ma innego
nieba, niż ogniste ramiona, pochłaniające mnie zaborczo i bezwstydnie.
Spójrzcie na mnie, oczy, bo w waszych źrenicach odbijają się płomienie. Zginę w
nich prędzej, niż wybiegnę z sali. Teraz uciec nie sposób, gdy hipnotyczny żar
wygina moje biodra. Ukochana, zgiń dziś razem ze mną”.
Autorka posiada wyłączne prawa do zamieszczonego tekstu.
Komentarze
Prześlij komentarz