Jeszcze przez chwilę trwali u uścisku. Ich wzroku nie
mógł odgadnąć nikt w płonącej sali. Zmieniał się bowiem tak często, jak
zmieniały się nastroje tanga. I choć płonęła już większa część sali, nikt się
nie ruszał.
Damy były różowe od żaru i emocji. Ściekł z nich makijaż,
puder rozpłynął się, tusz rozmazał. Rzuciły swoje wachlarze i poprosiły panów.
Ich zimny wzrok pełen był pożądliwości, więc dżentelmeni ukłonili się i
skoczyli z nimi w płomienie.
Teraz ogień trawił wszystkich. Gorące oddechy, rozżarzone paznokcie, ogniste smugi na plecach. Smoła w źrenicach, lawa na ustach. Wachlarze dam spłonęły, po cylindrach dżentelmenów został popiół. Wirowała cała sala, brakowało miejsca na parkiecie. I znów chwytano za kieliszki, bo przecież płonęło już wszystko. Cóż znaczy trochę więcej ognia? Damy nurzały czerwone usta w płomiennym winie, a przy tym coraz mniej miały zahamowań. Panowie łaskawie dopijali za nie i żartowali, że na samym dnie jest najwięcej witamin. Ogień połykali wszyscy, nawet starsze pary. Dystynkcja wyleciała przez okno wraz z czarnym dymem.
Potem rozprawiano o tym długo, choć wielu miało w
ustach smak popiołu. Ilekroć dotykali swojej skóry, syczeli z bólu od poparzeń pozostawionych przez gorące dłonie. Kto wstąpił kiedyś w taką pożogę, niewinnym z
niej nie wyszedł. Został strawiony w wielkiej sali jak wiotkie
pogorzelisko. Wziąć w ramiona i przytulić.
Autorka posiada wyłączne prawa do zamieszczonego tekstu.
Autorka posiada wyłączne prawa do zamieszczonego tekstu.
Komentarze
Prześlij komentarz